deep purple perfect strangers recenzja

Deep Purple - Perfect Strangers Organ CoverThere is many way to play that song, here the way I used with my Band Streamband for the full cover with my friend Cifra, tab e aula com divisão em capítulos em http://cifraclub.tv/v2366_____Equipamentos:Guitarra ESP LTD ST I did a quick review of the 1984 album “Perfect Strangers” by Deep Purple. This is another record from my extensive rock collection! Let me know some of your “Perfect Strangers” is the definitive example of a comeback album not being a failure. In fact, this is one of the best Purple releases. The songs are full of inspiring writing, memorable songs, and the formidable tandem of Lord and Blackmore dueling with the keyboard and guitar. Find helpful customer reviews and review ratings for perfect strangers at Amazon.com. Read honest and unbiased product reviews from our users. Site De Rencontre Entierement Gratuit Pour Senior. Strona głównaRecenzjeZestawieniaArtykuły 7 kwi 17 10:36 Ten tekst przeczytasz w 2 minuty Stary człowiek naprawdę może. Czasami tak dobrze może, że pozostaje tylko podziwiać i uczyć się. Powolutku zamykający swoją wspaniałą historię zespół Deep Purple po raz kolejny pokazał, na czym polega starzenie się w wielkim stylu. Foto: Materiały prasowe Deep Purple – "inFinite" W sumie panowie mają w 2017 roku 340 lat. Średnia wychodzi 68. I co tego? Nic, absolutnie nic. John Mayall ma dużo więcej, a gra wciąż świetne koncerty. Niedawno zmarły Chuck Berry dobijając 90., grał trasy koncertowe po USA. Do wieku nawiązałem dlatego, że Ponury Żniwiarz w minionych kilkunastu miesiącach nie był łaskawy dla wielkich rocka, hard rocka i metalu, ale mam nadzieję, że panów z Deep Purple jeszcze przez jakiś czas oszczędzi, bo będąc na końcowym etapie kariery, tworzą rzeczy po prostu fantastyczne i chciałbym, aby to jeszcze robili. Nie trzeba dawać im plusów za zasługi, za przeszłe hity i niezapomniane albumy. To, co tworzą obecnie, bez najmniejszych problemów broni się samo. Długo zbierałem się do napisania refleksji o tym albumie. Nie dlatego, że Deep Purple zawarli na nim coś nowego, nieoczekiwanego. Wszystko, co na "inFinite" mamy, to doskonale znane DNA angielskiej kapeli, podane w odpowiednim brzmieniu przez Boba Ezrina, który podobnie, jak na znakomitym "Now What?!" zajmował główne miejsce przy konsolecie. Zbierałem się długo dlatego, że dwudziesty album Purpli emanuje niesamowitą świeżością, lekkością, świetnymi pomysłami na piosenki, zderzeniami klimatów (choćby świetnym skontrastowaniem podniosłości i frywolności w "One Night In Vegas" albo delikatnej baśniowości w "The Surprizing" po drapieżnych momentach). Bije też z niego wielka radość wspólnego tworzenia, cieszenia się muzyką. Z króciutkich fragmentów, jakie zespół udostępnił z sesji nagraniowej wynika, że pracowało mu się znakomicie. Nie ma na płycie dłużyzn. Choć niektóre kompozycje zdecydowanie się wyróżniają (np. "Time For Bedlam", "Hip Boots", "One Night In Vegas"), o żadnej nie napiszę, że jest niepotrzebna, że muzycy mogli ją sobie podarować. Podstawowa wersja płyty, a do takiej miałem dostęp, to nieco ponad 45 minut. Idealny czas, żeby utrzymać zainteresowanie słuchacza. I w tych 45 minutach zmieścili Deep Purple bardzo piosenki, których słucha się z przyjemnością. Choć ortodoksyjni Purplowi fani będą pewnie na to psioczyć, bo woleliby jeszcze jeden autorski numer (wiadomo, że takowe powstały w trakcie sesji), cover The Doors "Roadhouse Blues" uważam za udany. Zagrany z luzem, lekkim puszczaniem oka. Bliski oryginału, a jednak z charakterystycznym purpurowym stemplem. Świetnie zwieńczenie świetnego albumu. Na którym każdy z muzyków ma swoje wielkie chwile. Przeczytałem teksty do płyty. Nie zauważyłem w nich zmęczenia, żegnania się, utyskiwania na starość i kończące się życie (choć pewnie Ian Gillan od jakiegoś czas zdaje sobie sprawę, że tak jak w "Child In Time" już nie zaśpiewa, w zakresie, który mu pozostał, porusza się pewnie i ciekawie). Zauważyłem za to sporo radości, zabawy, kilka pobudek nad ranem po mocno imprezowej nocy. Najwyraźniej w panach blisko lub ponad 70-letnich, wciąż jest wiele kreatywności i przede wszystkim radości życia. Nic dziwnego, że stworzyli najlepszą płytę od czasów na pewno "Purpendicular", a może nawet "Perfect Strangers". (8,5/10) Data utworzenia: 7 kwietnia 2017 10:36 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj. Gatunek: hard rock Data premiery: Wydawca: Polydor Pochodzenie: Wielka Brytania Utwory: 1. Knocking at Your Back Door 2. Under the Gun 3. Nobody's Home 4. Mean Streak 5. Perfect Strangers 6. A Gypsy's Kiss 7. Wasted Sunsets 8. Hungry Daze 9. Not Responsible 10. Son of Alerik (bonus) Skład: Ian Gillan – wokal Ritchie Blackmore – gitara Jon Lord – instrumenty klawiszowe Roger Glover – gitara basowa Ian Paice – perkusja Ciekawostki Pierwotnie płyta miała nazywać się „The Sound of Music”. Ian Gillan o tytule „Perfect Strangers”: — To tytuł, który wiele wyjaśnia. Przez ostatnich jedenaście lat byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, nie spotykaliśmy się w komplecie. Myślę, że wpadliśmy w pułapkę, w której nie byliśmy sobą. Żyliśmy tak długo w izolacji od siebie, że to odrodzone Deep Purple traktowaliśmy jak zupełnie nową grupę. „Perfect Strangers” jest pierwszą płytą po reaktywacji Deep Purple w klasycznym składzie (tzw. Mark II). W związku z tym przed premierą albumu pojawiło się wiele oskarżeń o to, że członkowie zespołu zeszli się wyłącznie dla pieniędzy. Ian Gillan: — To wierutne bzdury. Każdy z nas jest znakomicie sytuowany pod względem finansowym. Niczego nam nie brakuje i stać nas na wiele. O ponownym zejściu zadecydowały tylko i wyłącznie względy muzyczne. Tym zaś, którzy w nasze możliwości już zwątpili radzę, by kupili sobie „Perfect Strangers” i uważnie posłuchali. Może zrozumieją w jak błędnym tkwią przekonaniu. Recenzje Deep Purple znowu razem w swoim najsilniejszym składzie! W gruncie rzeczy było to do przewidzenia, choć trudno ustalić motywy tego kroku. Realiści, a wśród nich m. in. gitarzysta Francis Rossi ze Status Quo, twierdzą, że tych pięciu facetów, którzy jak powszechnie wiadomo nie mogło na siebie nawet patrzeć, zeszło się ponownie tylko dla pieniędzy. Z drugiej strony np. Gillan, Glover, Blackmore, Lord i Paice bynajmniej nigdy nie klepali biedy. Więc co skłoniło ich do reaktywowania Deep Purple – chęć dopisania kilku zer na kontach bankowych czy pokusa wskrzeszenia hard rockowej legendy dla dobra tej muzyki? Nie wiem, aczkolwiek zainteresowani muzycy zdecydowanie opowiadają się za tą drugą wersją. Dość spekulacji, czas zająć się muzyką. Jaka jest? Ano bardzo, bardzo w stylu Deep Purple. To fakt, że lan Palce ma już niebezpiecznie wysokie czoło, a Ian Gillan nie poraża jut głosem jak w pamiętnym, koncertowym „Child In Time”, ale Deep Purple to nadal maszyna produkująca niezły hard rock. Takie kawałki jak ostry „Nobody’s Home”, przypominający „Highway Star” temat „A Gypsy's Kiss” czy spokojny „Wasted Sunsets” mają szansę zostać nowymi klasykami z repertuaru Deep Purple. Ritchie Blackmore, kompozytor wszystkich utworów, demonstruje na płycie „Pertect Strangers” stary, gitarowy kunszt oparty na dobrym smaku, a nie trickach i oszałamiającej szybkości. Podobnie Jon Lord, niepowtarzalny hard rockowy organista o zdecydowanie klasycznym zacięciu (Blackmore’a też momentami ciągnie w tę stronę), który swoim graniem buduje klimat zarezerwowany tylko dla brzmienia Deep Purple. Gillan, choć nigdy nie trawiłem nagrań żadnej jego grupy i miałem obawy, czy nie postradał on zmysłów wstępując do Black Sabbath, tu, w Deep Purple znowu jest na swoim miejscu i słucha się go w nowych nagraniach z przyjemnością. Producentem tej płyty jest, oczywiście, basista Roger Glover, który w swojej pracy pozostał wierny hard rockowym wymogom bawiąc się jedynie technika w intro do „Nobody's Home” (mini „1084” Van Halen) i w autobiograficznym, zespołowym wyznaniu „Hungry Daze”. Zaś perkusista Ian Paice zwyczajnie odegrał swoje i zrobił to dobrze. Kiedy zastanawiałem się, jak podsumować ten krążek, wpadł mi w ręce wywiad z Blackmore’em, który stwierdził, że „Perfect Strangers” to płyta, jaką Deep Purple powinien nagrać w 1974 r., gdyby nie pamiętny rozłam. I tak rzeczywiście brzmi ta muzyka. Album ten nie zrobi większego wrażenia na wielbicielach thrash metalu á la Metallica czy fanach Iron Maiden. „Perfect Strangers” to nieco staromodny longplay będący ukłonem w stronę prawdziwych hard rockowców. I choć powrót Deep Purple jest bardziej udany od powrotu doktora Indiany Jonesa w „Indiana Jones and the Temple of Doom”, to mam jeszcze w uszach słowa Rossa Halfina z Kerrang, który po trasie w RFN powiedział mi „Nie z tego nie będzie. Ritchie Blackmore nie rozmawia z resztą zespołu i śpi w innym hotelu”. A więc tylko dla pieniędzy... Romek Rogowiecki, Non Stop nr 1/1985 - - - Ta nowa płyta starego zespołu była formą powrotu na najwyższym poziomie. W tym czasie kiedy w muzyce królowali speedowcy, thrashowcy i inni metalowcy, weterani z Deep Purple wydali klasyczny hard-rockowy album pokazujący najlepiej, czym ta muzyka różni się od innych ciężkich gatunków rocka. Już pierwsze takty fenomenalnego numeru „Knocking At Your Back Door” uświadamiają, że pomimo upływu lat i zmieniających się mód, hard rock może wywoływać emocje i dreszcze. Kolejne utwory, „Under The Gun” i „Nobody’s Home”, przynoszą tak charakterystyczne dla lat 70. riffy Blackmore’a, aranżację i wykonanie. Wszystko to jednak tylko stanowi nieśmiały wstęp dla utworu tytułowego. Czy możesz przypomnieć sobie moje imię? Jestem echem twojej przeszłości — rozpoczyna w nim Ian Gillan i już po kilkunastu sekundach wiemy, że mamy do czynienia z hard rockowym hymnem lat 80. „Perfect Strangers” to utwór, który śmiało można porównać z największymi megahitami Purple. Pamiętam, że gdy w tydzień po oficjalnym wydaniu, płyta trafiła na talerz mojego gramofonu i usłyszałem wspaniałe, orientalizujące solo Ritchiego, pomyślałem – warto było czekać tyle lat, choćby tylko dla tego utworu. Na szczęście cala płyta pełna jest dobrych numerów i potwierdza, że muzycy nadal mają świetne pomysły i potrafią grać. Kiedy trzeba szybko (wirtuozerskie „A Gypsy’s Kiss”), kiedy trzeba pięknie („Wasted Sunsets”). Trudno doprawdy wyobrazić sobie powrót w lepszym stylu. Dariusz Łanocha, „Królowie purpurowego świata”, Rock-Serwis 1993 Cytaty: Dariusz Łanocha, „Królowie purpurowego świata”, Rock-Serwis 1993 Sklep Muzyka Vinyle Pop & Rock Zagraniczna Perfect Strangers (Remastered) (Płyta Analogowa) Data premiery: 2016-01-29 Rok nagrania: 1984 Rodzaj opakowania: Standard Producent: Universal Music Group Opis Opis Zremasterowana winylowa wersja albumu Deep Purple wydana w ramach serii Back To Black 180gm Vinyl. Tracklista: 1. Knocking at Your Back Door 2. Under the Gun 3. Nobody's Home 4. Mean Streak 5. Perfect Strangers 6. A Gypsy's Kiss 7. Wasted Sunsets 8. Hungry Daze Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Perfect Strangers (Remastered) Wykonawca: Deep Purple Dystrybutor: Universal Music Polska Data premiery: 2016-01-29 Rok nagrania: 1984 Producent: Universal Music Group Nośnik: Płyta Analogowa Liczba nośników: 1 Rodzaj opakowania: Standard Wymiary w opakowaniu [mm]: 314 x 5 x 314 Indeks: 18912135 Recenzje Recenzje Empik Music Empik Music Inne tego wykonawcy W wersji cyfrowej Najczęściej kupowane Inne tego dystrybutora Deep Purple - Rapture Of The Deep Wydawca: Edel Records / Eagle Records / Zoom / JVC Victor / ShockHound Rok wydania: 2005 Money Talks Girls Like That Wrong Man Rapture Of The Deep Clearly Quite Absurd Don't Let Go Back To Back Kiss Tomorrow Goodbye MTV [limited edition bonus track] Junkyard Blues Before Time Began Things I Never Said [japoński bonus track] Skład: Ian Gillan - śpiew; Steve Morse - gitary; Don Airey - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - gitara basowa; Ian Paice - perkusja Produkcja: Michael Bradford Rapture Of The Deep to pochodzący z 2005 r. osiemnasty i jak dotąd ostatni studyjny album Deep Purple. Wprawdzie podobno ekipa w pocie czoła pracuje nad jego następcą, ale nie zmienia to faktu, że już od sześciu lat nie mieliśmy nowego materiału od Purpurowych. Skład hard rockowej legendy od wielu lat uznać można za stabilny. Od 1994 r. pozycję gitarzysty niezmiennie dzierży Steve Morse (Dixie Dregs, Kansas, solo), a od roku 2002 dawnego klawiszowca Jona Lorda zastępuje Don Airey (Gary Moore, Rainbow, Whitesnake). Również na stanowisku producenta okrzepł Mike Bradford, który współpracował z zespołem już przy okazji poprzednich wydawnictw odciążając tym samym Glovera, który zajmował się produkcją przez lata. Tak więc bez większych niespodzianek. Brzmienie Rapture Of The Deep też nie powinno nikogo zaskoczyć, bowiem Deep Purple to formacja z ugruntowaną pozycją i fani kochają ją wtedy, gdy gra jak w klasycznych czasach, a ganią, gdy poczyna sobie zbyt śmiało z eksperymentami. Money Talks to właśnie dobry przykład, że i w XXI wieku można brzmieć, jakby nadal były lata siedemdziesiąte. Kompozycja przypomina klasyczne dokonania Purpli z tamtych czasów, a do tego jeszcze silnie kojarzy się z twórczością Uriah Heep, tym bardziej że Bernie Shaw z owej grupy ma barwę głosu podobną do Gillana. Świetnie spisuje się za organami Airey, praktycznie nie odstaje on od Lorda, ba, podobno nawet gra na tych samych odziedziczonych Hammondach... Co do Steve'a, to uważam, że marnuje się tutaj, bo to wioślarz typowo progresywny i mógłbym niemal się założyć, że jest tu tylko po to, by finansowo zabezpieczyć swoją emeryturę, wszak Deep Purple to wciąż dobry towar ;). Tak czy inaczej, pan Morse próbuje grać tak, jakby tu grał nadal Blackmore (przy okazji imitując też Boxa z Uriah), bo w końcu tego oczekują fani. O ile poprzednia ścieżka była bardzo majestatyczna, o tyle kolejne Girls Like That jest już mniej poważne i bardziej wesołe. Zaryzykuję stwierdzenie, że tym razem więcej jest nawiązań do czasów, gdy w Purplach udzielali się panowie Coverdale i Hughes. Pojawiają się elementy funkowe po prostu. Piosenka podoba mi się poza refrenem, ten bowiem wydaje mi się mało wyrafinowany. Dalej w secie następuje bardzo masywny kawałek o tytule Wrong Man. Nastawiony raczej na granie niezbyt skomplikowane, za to przybijające słuchacza do fotela, niewątpliwie masywne. Główny riff przypomina mi wiele podkładów Joe Satrianiego z jego płyt ostatniej dekady, a przy okazji przypomina i fakt, że przecież Joe również koncertował w składzie Purpli, choć akurat niczego z nimi nie nagrał. Dobrze się tego słucha, aczkolwiek linie wokalne mogłyby być lepsze. Za to dla kontrastu mamy potem genialne tytułowe Rapture Of The Deep. Od pierwszych dźwięków udzielają się motywy orientalne i jak słusznie ktoś zauważył, po plecach mogą przejść takie same ciary, jak niegdyś przy słuchaniu Perfect Strangers. Doszukiwanie się tu jakichkolwiek słabostek byłoby tylko zbędną nadgorliwością w krytyce. Ja uwielbiam kawałki w takim stylu od czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Demons's Eye czy Pictures Of Home (nie wspominając o Gates Of Babylon, choć to akurat pozycja z repertuaru Rainbow). Klimat zmienia się diametralnie wraz z Clearly Quite Absurd, które jest po prostu balladą. Wielu osobom się ona podoba, cóż, może jestem nieczuły, ale to już któreś moje podejście do tego kawałka i mimo iż próbowałem się do niego przekonać bywając w różnych nastrojach, nadal mnie on nie rusza. Wciąż Child In Time czy Anyone's Daughter w moi odczuciu pozostają niepokonane. W Don't Let Go więcej funkująco-bluesującego hard rocka, na siłę nawet można dosłyszeć się tu wpływów Hendrixa. Fajny numer na słuchanie bliżej wieczora i z piwkiem w ręku. Świetnie nadałby się też na występy na żywo w jakiejś knajpie. Wbrew pozorom Back To Back nie należy z góry skreślać ścieżki Back To Back. Wokalnie faktycznie mogłoby być lepiej, ale na przykład do przewijających się tu gitarowych riffów zastrzeżeń mieć nie można. Myślę, że takiego kawałka nie powstydziłoby się ZZ Top, choćby ze względu na jego rytmikę. W gusta fanów klasycznego Deep Purple powinien bezboleśnie trafić numer Kiss Tomorrow Goodbye. Więcej brzmień Hammondów, do tego charakterystyczne zagrywki sekcji rytmicznej, no i Steve Morse grający jak Ritchie Blackmore w początkach lat '70. Nic odkrywczego, za to zaspokojenie nostalgicznych tęsknot za tamtym okresem. Na kolejnej pozycji bonusowe nagranie w postaci rozrywkowego MTV. Tu jest bardzo skocznie i nawet nie wsłuchując się w słowa można dojść do wniosku, że jest to piosenka zabawna, a już z pewnością nie śmiertelnie poważna. Steve gra tu solówkę w luźnym stylu i czuć, że mu się to podoba, zwłaszcza że podobne rzeczy wygrywał na swoich solowych płytach. Wpływy funka da się zauważyć w Junkyard Blues, które wbrew tytułowi z bluesem raczej zbyt wiele wspólnego nie ma. Charakterystycznie pogrywają tym razem klawisze, chyba inspirowane brzmieniami z westernowych saloonów, względnie podkładami muzycznymi epoki kina niemego. Ospale rozpoczyna się zamykające zestaw podstawowy Before Time Began, by niespodziewanie nabrać energii w okolicach połowy ścieżki. Ta druga połowa nagrania podoba mi się bardziej, nawet mimo nieco psychodelicznie pogrywających tam klawiszy. Kapitalna robota wokalna Gillana swoją drogą. Japończycy dostali jeszcze w prezencie całkiem ciekawy utwór o tytule Things I Never Said. Rzecz szybsza, przez to bardziej żwawa, a przy tym bardzo melodyjna. Na uwagę zasługują głównie klawiszowe popisy z brzmieniem lat '70, no i w zadziwiający sposób młodo brzmiący Ian Gillan. Całościowo bardzo klasycznie brzmiący album Purpli i słuchając go łatwo zapomnieć, że przecież ten krążek pochodzi z 2005 r. Dzieło zostało dość dobrze przyjęte przez krytykę i fanów, zapewne właśnie ze względu na swoją "klasyczność". Właśnie takiego grania większość słuchaczy od Deep Purple oczekuje. Płyta na pewno inna niż poprzedniczka, moim zdaniem lepsza. Oficjalna strona zespołu:

deep purple perfect strangers recenzja